31.1.12

Patrick Swayze - She's Like the Wind


Nie każdy wie, że niezapomniany Johnny Castle z „Dirty Dancing” był autorem ponadczasowego przeboju. Nie ma też wątpliwości co do tego, że jest to jedyny hit autorstwa Patricka Swayze (współautorką była Stacy Widelitz). Mowa o hicie She's Like the Wind, który wykonał w towarzystwie Wendy Fraser. Piosenka ujrzała światło dzienne dopiero w 1987 roku, choć powstała 3 lata wcześniej jako utwór do filmu „Grandview, U.S.A.”. Nie została jednak zamieszczona na oficjalnym soundtracku i dopiero przy okazji „Wirującego Seksu” producenci odkryli jej potęgę. Zabiegi marketingowe były już wtedy dobrze znane.

Warstwa dźwiękowa nie pozostawia złudzeń co do dekady, w której powstała – subtelna gitara, pianino i dramatyczny saksofon składają się na urokliwą balladę jakich wiele. Jednak obecność tej rangi gwiazdora czyni z niej dzieło wyjątkowe.

Jak na przyzwoitą balladę przystało opowiada o nieszczęśliwej miłości. Patrick Swayze gra niepewnego siebie, zagubionego chłopaka, bez pomysłu na to jak stać się lepszym. W przypadku doskonałego amanta z „Wirującego Seksu” – to absurdalne, ale to właśnie to rozczuliło miliony fanek kochających się tańczącym bohaterze. Jego wybranka jest niestety nieosiągalna: she's out of my league, nieuchwytna jak wiatr. Dodatkowo autor rozpacza, patrząc na siebie w lustrze i kwituje pesymistycznie: I look in the mirror and all I see Is a young old man with only a dream.

Klip składa się ze zmontowanych scen miłosnych pochodzących z „Dirty Dancing”, wzbogaconych twarzą Patricka po lewej stronie ekranu (po prawej zresztą też). W ten sam sposób czasem ukazuje się Wendy Fraser. Na obraz nałożony jest falujący filtr – no cóż, kochane lata 80–te.

Utwór został doceniony przez szeroką publiczność (czego dowodem możę być częstotliwość pojawiania się piosenki w radiu). Soundtrack do filmu przez 19 tygodni utrzymywał się na pierwszym miejscu sprzedaży, a sama piosenka na 3. miejscu listy Billboard.

Niech za puentę posłuży komentarz zamieszczony pod teledyskiem: „To naprawdę nie fair… on jest nieprawdopodobnie przystojny, jest prawdziwym tancerzem o budowie atlety i do tego potrafi śpiewać…”

Fakt, było czego zazdrościć Patrickowi Swayze.

7.1.12

Alannah Myles - Black Velvet


Kariera Alannah Myles z pewnością nie obfitowała w wielkie sukcesy i milionową publiczność na koncertach. Właściwie jej spuścizna to jeden przebój, do bólu męczony we wszelkich programach szukających talentów muzycznych - Black Velvet. Kawałek z 1989 roku (w tym samym roku najczęściej grana piosenka w radio) autorstwa Christophera Warda i Davida Tysona, wykonany przez czarną damę z Ontario.

Alannah Myles, Kanadyjka o rozdzierającym wokalu, który plasuje się gdzieś między barwą rockową a country, urodziła się w połowie lat 50. i jak donoszą encyklopedyczne notki, już w wieku 8 lat spłodziła pierwszą piosenkę. Gdzieś na terenach Ontario poznała wspomnianego już Christophera Warda. Z połączonych sił powstała formacja zajmująca się głównie coverowaniem Arethy Franklin, Boba Segera i The Pretenders. W ciągu kolejnych lat poznała drugiego autora przeboju Black Velvet Davida Tysona i dopiero to trio było na tyle mocne, by na podsumowanie lat 80-tych uraczyć nas nieśmiertelnym one-hit wonderem.

Piosenka to swego rodzaju hymn na cześć legendy - Elvisa Presleya. Nie do końca wiadomo czy tytuł to aluzja do używanego przez króla specyfiku do włosów, czy podobizny namalowanej na czarnym aksamicie. Tak czy inaczej, piosenka ma elementy biograficzne dotyczące Presleya (Mama's dancing with baby on her shoulder (...) Mama's baby's in the heart of every school girl, „Love me tender” leaves' em crying in the aisle). W finale autorzy ubolewają nad przedwczesną śmiercią króla: In the flash he was gone, it happened so soon, what could you do?

Wideoklip paradoksalnie nie przenosi nas ani w czasy rocka lat 50-tych, ani w żaden inny sposób nie nawiązuje do tekstu. Przeplatają się w nim dwie scenerie. Pierwsza to fragmenty koncertu, na którym Alannah Myles odziana od góry do dołu w skórę, śpiewa do mikrofonu z kablem i usilnie przekonuje nas o swojej rockowej duszy. Towarzysząca jej druga część to relaksujące ranczo z koniem i wokalistką śpiewającą w futrynie drzwi, w bardziej kowbojskim niż rockowym klimacie. Trochę kiczowate, ale klimat zgrabnie antycypuje lata 90-te.

Black Velvet przez długi czas gościło na pierwszych miejscach wielu list przebojów. Alannah Myles dzięki tej piosence została laureatką nagrody Grammy w kategorii Best Female Rock Performance. Debiutancka płyta, zawierająca hit, sprzedała się w ponad milionowym nakładzie, jednak żadne kolejne wydawnictwo nie powtórzyło już takiego sukcesu.


2.1.12

The Art Company - Susanna


Zespół The Art Company z pewnością należy do najegzotyczniejszych, a zarazem najbardziej tajemniczych kapel lat 80. Pojawił się znikąd i w 1983 bez zapowiedzi podbił rozgłośnie radiowe piosenką Susanna (zapisywanej również jako Suzanne albo Susana), po czym wieść o nim przepadła - jednym słowem, honorowe „zejście ze sceny”, godne poszanowania (szczególnie w materii one-hitowej).

The Art Company to holenderski zespół założony w 1983 roku przez sześciu muzyków, w ojczyźnie znany pod nazwą VOF de Kunst. Ich jedyny międzynarodowy hit, piosenka Susanna, to w rzeczywistości cover pochodzącego z tego samego roku utworu autorstwa włoskiego pieśniarza Adriano Celentano. Co ciekawe, członkowie The Art Company nie pokusili się o nawet o zmianę aranżacji, zachowując „koncertowe” brzmienie oryginału (oklaski, okrzyki). Ich interpretacja pojawiła się na 1. miejscu list przebojów w Wielkiej Brytanii -- u nas Susannę do dziś katują wiadome radiostacje.

Susanna może na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie błahej pioseneczki mającej zabawić tłum – zupełnie niesłusznie, głębi dodaje jej bowiem stylowy teledysk, wiernie odtwarzający wydarzenia opisywane we zwrotkach (w tym wypadku literal version zbyteczne). Tekst utworu opowiada o przykrych okolicznościach, w jakich spragniony miłości mężczyzna poniósł klęskę w próbie zdobycia serca tytułowej Zuzanny. Intymna sytuacja, w jakiej znaleźli się bohaterowie – siedząc razem na sofie – mogąca zapewne przysłużyć się do zawiązania bliższej znajomości, zostaje jednak zniweczona przez dzwoniący telefon. Co gorsze, telefon okazuje się być pomyłką. Piosence towarzyszył p-r-z-e-z-a-b-a-w-n-y teledysk (bez wątpienia takie było założenie grupy bądź reżysera, choć perspektywa lat tylko wzbogaca estetyczne smaczki). Najmocniej zapada w pamięć wokalista Nol Havens, głównie z racji posiadania imponującego wąsa, jak i charakterystycznego dla epoki, gustownego sweterka. Dwoi się i troi, żeby uwieść dziewczynę, jednak chwila przerwy wystarczy, żeby zniechęcić Zuzannę do dalszej poufałości. (Może przeszkodą jest widownia zgromadzona na pięterku?) W finale padają gorzkie słowa: The magic’s gone, it’s a disaster / There’s no point to start again. Jedyne co pozostaje, to wspomnienie szalonej miłości do Zuzanny.

Również i po The Art Company pozostało wyłącznie wspomnienie. Tajemniczy zespół dość szybko okazał się wyłącznie lokalną atrakcją, w następnych latach wydając płyty jedynie w języku holenderskim (m.in. album z dziecięcymi rymowankami...). Oficjalnie rozpadł się w 2003 roku. Warto dodać, że własną wersję szlagieru – i znów: identyczną jak pierwowzór – nagrał w 1991 roku i wydał na swoim debiutanckim krążku Ricky Martin.