Czy można sobie wyobrazić dziwaczniejszy one-hit wonder niż piosenkę wykonywaną przez czarnoskórego Jamajczyka wyrażającego uwielbienie dla wschodnich filmów akcji? Czego by nie powiedzieć, krótkotrwała kariera Carla Douglasa była prawdziwym (nie mogę się oprzeć) wejściem smoka w historię muzyki rozrywkowej.
Carl Douglas zupełnie niespodziewanie podbił listy przebojów wydanym w 1974 roku hitem o wiele mówiącym tytule: Kung Fu Fighting. Oparta na orientalnym riffie piosenka powstała przez przypadek, początkowo miała się bowiem znaleźć na drugiej stronie singla I Want To Give You My Everything (trzeba przyznać, że o tytule bardziej odpowiednim dla nurtu disco). Douglas, wraz z producentem Biddu Appaiahem, wykorzystali nadprogramowy czas w studio i w niecałe dziesięć minut nagrali kawałek, który – ku ich własnemu zaskoczeniu (podzielanemu potem przez każdego wrażliwszego słuchacza) – tak bardzo spodobał się wytwórni, że został wydany jako osobny singiel. Dziesięć minut, które zmieniło świat.
W oszczędnym teledysku wąsaty Carl Douglas, ubrany w kimono i bandanę w stylu ninja, pociesznie wywija nogami na tle pojedynkujących się azjatyckich wojowników. Elementy scenograficzne sprowadzają się do zawieszonej w tle kotary, podświetlonej psychodelicznymi kolorami. Kung Fu Fighting uznać można za swoisty hołd złożony filmom o wschodnich sztukach walki, przeżywającym olbrzymi boom na przełomie lat 60. i 70., naturalnie pod patronatem jaśniejącej gwiazdy Bruce’a Lee. Piosenka wyraża sympatię dla zwinnych, szybkich jak błyskawica Chińczyków z „funkowego Chinatown”, chociaż dla zwykłego słuchacza muzyki disco – niekoniecznie fascynującego się stękającymi kolesiami kopiącymi się po kolanach – najbardziej liczył się charakterystyczny, porywający do tańca rytm. Ubarwiające utwór, czepliwe okrzyki „haaa!” i „hooo!”, zapewne bezpośrednio zaczerpnięte z linii dialogowych filmów karate, zagwarantowały Kung Fu Fighting doczesne miejsce w panteonie nie tylko najbardziej chwytliwych one-hitów, ale również tych wymagających najmniej koordynacji ruchowej od tańczących. Wystarczy trząść ramionami i posyłać kopniaki wyimaginowanym przeciwnikom.
Sukces singla zapewnił wysoką sprzedaż nie tylko wydanemu w tym samym roku albumowi Kung Fu Fighting and Other Love Songs (sic!), ale też trzem kolejnym wydawnictwom typu Best of oraz płycie z remiksami. Imponujące osiągnięcie z pogranicza marketingu i megalomanii, zważywszy na fakt, że jamajski wokalista nagrał zaledwie trzy płyty oryginalnego materiału. Douglas, dziś 69-letni szef agencji zajmującej się promocją filmów i reklam, co jakiś czas przypomina sobie (i nowym pokoleniom) o kuriozalnym przeboju sprzed lat, który prawdopodobnie zapewnia mu godziwą emeryturę. W 1998 roku angielski zespół hip-hopowy Bus Stop zsamplował refren Kung Fu Fighting, dodatkowo wzbogacając go żenującymi wstawkami rapowymi i kiczowatym teledyskiem, w którym wystąpił zresztą autor pierwowzoru. Piosenka była też wykorzystywana w niezliczonej liczbie filmów akcji, a ostatnio również w animacji Kung Fu Panda studia Disney.
bez fonii to wygląda jak promo-video szkoły karate :)
OdpowiedzUsuńZapomniałem wspomnieć o pojawiającym się znikąd afro-chórku!
OdpowiedzUsuń