30.11.11

4 Non Blondes - What's Up?



What’s Up? to murowany hit każdego wieczoru karaoke. Im większy stan spożycia, tym głośniejsze „hey” i „ooh” i tym mocniej zniekształcony tekst, przyznajmy, dość enigmatyczny, o neo-hipisowskiej wymowie, zachęcający chyba do wyjścia na barykady. Rozemocjonowana wokalistka śpiewa And I pray, oh my God do I pray / I pray every single day / for a revolution, a słuchający łapią się na ocieraniu łez sentymentu za latami 90.

Przełomowym momentem w krótkiej historii 4 Non Blondes było wydanie w 1993 roku singla What’s Up?, który błyskawicznie wspiął się na szczyty list przebojów i zapewnił zespołowi ponad 6 milionów sprzedanych egzemplarzy debiutanckiego krążka Bigger, Better, Faster, More! (1992). Piosenka zawdzięczała swój sukces przede wszystkim charakterystycznej manierze wokalnej liderki grupy Lindy Perry, która swoim jodłowaniem i rockową emfazą (od dwóch dekad kopiowaną przez tabuny podpitych karaokeowiczów) przemieniła zwyczajną balladę w chwytliwy przebój. Nic dziwnego – to jeden z tych utworów, które po pierwszym wysłuchaniu wpadają w ucho, paskudny earworm, który magazyn „Rolling Stone” umieścił ostatnio na liście najbardziej denerwujących piosenek lat 90.

4 Non Blondes wiele też zawdzięczało telewizji MTV (jeszcze z okresu muzycznego), która spopularyzowała teledysk do What’s Up?, będący de facto katalogiem ówczesnej mody (w wydaniu indie/garażowym) i kreującym oryginalny image muzyków. Oprócz wszędobylskiej flaneli dominującej w każdym prawie kadrze, zapadał w pamięć cyrkowy strój Perry, wystrojonej jak choinka: olbrzymi cylinder, gogle, krótka porwana spódniczka skontrastowana z obszerną marynarką, a do tego ciężkie glany. Wszystko paskowane, kratkowane, prążkowane, pstrokate. Do tego dochodziły jeszcze długie-za-tyłek dredy, silny makijaż i krwistoczerwone, olbrzymie usta (w końcu pojawiła się konkurencja dla Stevena Tylera). Jeśli dodać do tego, że promując singiel w nocnym talk show Davida Lettermana, Perry dokonała swoistego coming-outu (umieszczając na swojej gitarze naklejkę z napisem „dyke”), wychodzi na to, że składający się w 3/4 z kobiet zespół miał szansę na zapisanie się w annałach historii rocka na dłużej. Panie nie wyczuły jednak, że żyją w dekadzie girlsbandów.

Kolejne single nie powtórzyły sukcesu What’s Up? i zespół rozpadł się w 1995 roku, tuż przed wydaniem drugiego krążka. Oficjalnym powodem rozejścia było niezadowolenie Perry z obranego kierunku muzycznego – chciała nagrywać ambitniejsze rzeczy niż pozostałe członkinie, które potem bezskutecznie próbowały szczęścia w przeróżnych solowych projektach. Perry wydała jeszcze dwa solowe albumy (In Flight w 1996 i After Hours w 1999), wypełnione mroczną, atmosferyczną muzyką z pogranicza gatunków (warto zwrócić uwagę na jędzowaty duet z Grace Slick), coraz mocniej oddalając się przy tym od mainstreamu. Niespodziewanie powróciła w nowej roli – została rozchwytywaną producentką i autorką przebojów dla takich gwiazd jak Pink (Get the Party Started), Christina Aguilera (Beautiful), Gwen Stefani (What You Waiting For?) i wielu innym mniej lub bardziej poważanych artystek, swego czasu pomagała też wyjść na prostą Courtney Love (wiemy jak to się kończy). W zeszłym roku niespodziewanie wróciła do grania, zakładający dwuosobowy rockowy zespół pod szyldem Deep Dark Robot.


Zobacz też: pasjonaci mogą zajrzeć na stronę http://www.fournonblondes.com/, na której znajduje się szczegółowa historia zespołu napisana przez basistkę Christinę Hillhouse, która chyba nie ma co robić z życiem.

23.11.11

Carl Douglas - Kung Fu Fighting


Czy można sobie wyobrazić dziwaczniejszy one-hit wonder niż piosenkę wykonywaną przez czarnoskórego Jamajczyka wyrażającego uwielbienie dla wschodnich filmów akcji? Czego by nie powiedzieć, krótkotrwała kariera Carla Douglasa była prawdziwym (nie mogę się oprzeć) wejściem smoka w historię muzyki rozrywkowej.

Carl Douglas zupełnie niespodziewanie podbił listy przebojów wydanym w 1974 roku hitem o wiele mówiącym tytule: Kung Fu Fighting. Oparta na orientalnym riffie piosenka powstała przez przypadek, początkowo miała się bowiem znaleźć na drugiej stronie singla I Want To Give You My Everything (trzeba przyznać, że o tytule bardziej odpowiednim dla nurtu disco). Douglas, wraz z producentem Biddu Appaiahem, wykorzystali nadprogramowy czas w studio i w niecałe dziesięć minut nagrali kawałek, który – ku ich własnemu zaskoczeniu (podzielanemu potem przez każdego wrażliwszego słuchacza) – tak bardzo spodobał się wytwórni, że został wydany jako osobny singiel. Dziesięć minut, które zmieniło świat.

W oszczędnym teledysku wąsaty Carl Douglas, ubrany w kimono i bandanę w stylu ninja, pociesznie wywija nogami na tle pojedynkujących się azjatyckich wojowników. Elementy scenograficzne sprowadzają się do zawieszonej w tle kotary, podświetlonej psychodelicznymi kolorami. Kung Fu Fighting uznać można za swoisty hołd złożony filmom o wschodnich sztukach walki, przeżywającym olbrzymi boom na przełomie lat 60. i 70., naturalnie pod patronatem jaśniejącej gwiazdy Bruce’a Lee. Piosenka wyraża sympatię dla zwinnych, szybkich jak błyskawica Chińczyków z „funkowego Chinatown”, chociaż dla zwykłego słuchacza muzyki disco – niekoniecznie fascynującego się stękającymi kolesiami kopiącymi się po kolanach – najbardziej liczył się charakterystyczny, porywający do tańca rytm. Ubarwiające utwór, czepliwe okrzyki „haaa!” i „hooo!”, zapewne bezpośrednio zaczerpnięte z linii dialogowych filmów karate, zagwarantowały Kung Fu Fighting doczesne miejsce w panteonie nie tylko najbardziej chwytliwych one-hitów, ale również tych wymagających najmniej koordynacji ruchowej od tańczących. Wystarczy trząść ramionami i posyłać kopniaki wyimaginowanym przeciwnikom.

Sukces singla zapewnił wysoką sprzedaż nie tylko wydanemu w tym samym roku albumowi Kung Fu Fighting and Other Love Songs (sic!), ale też trzem kolejnym wydawnictwom typu Best of oraz płycie z remiksami. Imponujące osiągnięcie z pogranicza marketingu i megalomanii, zważywszy na fakt, że jamajski wokalista nagrał zaledwie trzy płyty oryginalnego materiału. Douglas, dziś 69-letni szef agencji zajmującej się promocją filmów i reklam, co jakiś czas przypomina sobie (i nowym pokoleniom) o kuriozalnym przeboju sprzed lat, który prawdopodobnie zapewnia mu godziwą emeryturę. W 1998 roku angielski zespół hip-hopowy Bus Stop zsamplował refren Kung Fu Fighting, dodatkowo wzbogacając go żenującymi wstawkami rapowymi i kiczowatym teledyskiem, w którym wystąpił zresztą autor pierwowzoru. Piosenka była też wykorzystywana w niezliczonej liczbie filmów akcji, a ostatnio również w animacji Kung Fu Panda studia Disney.